5. Ale Boga zabrakło, gdy potrzebowali Go oboje...
60 dzień znajomości
Gdy tylko Luke zniknął za drzwiami ona rzuciła się na jego gitarę stojącą tuż obok kanapy i położyła ją na kolanach. Wykorzystała okazję, bo chłopak poszedł po jakiś napój, a nie pozwalał jej dotykać swojego instrumentu. Nie potrafiła tego zrozumieć, bo był to dla niej tylko kawałek drewna z pięcioma sznurkami. Szarpnęła jedną ze strun, a dźwięk rozniósł się po pokoju. Powtórzyła czynność i uśmiechnęła się do siebie podekscytowana niezwykle ciekawą zabawą. Usłyszała kroki, które stawały się coraz głośniejsze, ale nie zdążyła już odstawić gitary na poprzednie miejsce. Blondyn stanął w progu i rzucił jej wściekłe spojrzenie, które szybko przerodziło się w rozczarowanie.
- Mówiłem ci, żebyś nie dotykała mojej gitary - powiedział zajmując miejsce koło dziewczyny na podłodze i podał jej szklankę z pomarańczowym sokiem. Diana położyła głowę na jego ramieniu i poczuła jak chłopak obejmuje ją, a potem całuje w skroń.
- Naucz mnie coś zagrać - odparła, prostując się zwinnie i zmieniając pozycję tak, że teraz siedziała między jego nogami. Odstawiła napój na mały stolik i chwyciła mocniej gitarę. Luke ułożył jej jedną dłoń na tych wyższych progach, a drugą jej dłonią przejechał po strunach wywołując delikatne dźwięki. Powtórzył to jeszcze raz, a później dziewczyna już sama grała jedną i tą samą melodię - Kiedyś napiszę dla Ciebie piosenkę - oznajmiła, odchylając głowę do tyłu i opierając się o klatkę piersiową chłopaka.
- Może lepiej zostań przy rysowaniu - odparł, cicho się śmiejąc i popijając sok - Brałaś dzisiaj leki? - zapytał zatroskanym głosem i odstawił instrument na bok, przyciągając dziewczynę bliżej siebie.
- Luke... - powiedziała ledwo słyszalnym głosem i przymknęła powieki. Nie lubiła tematu leków, których za żadną cenę nie chciała brać i astmy, która coraz częściej dawała o sobie znać. Westchnęła cicho i pogłaskała chłopaka po zewnętrznej części dłoni, a ten ucałował ją we włosy.
- Musisz je brać. Już wystarczy, że nie poszłaś na ostatnią wizytę u lekarza - odpowiedział, dotykając policzkiem jej rozgrzanego policzka - Tym razem Shay Ci nie odpuści.
- Te tabletki mnie osłabiają. Czuję się wiecznie słaba, a nie chcę żebyś ze wszystkim mi pomagał. Nawet z wchodzeniem po schodach, bo z tym też miewam problemy - wytłumaczyła spokojnie, lecz czuła, że nie ma szans na przekonanie chłopaka. Zgadzał się na wszystko, ale gdy przychodził temat leków był jak jej ojciec lub starszy brat. I miał rację, bo astma Diany stawała się coraz bardziej uciążliwa, a ona coraz gorzej sobie z tym radziła.
- Wiesz, że bez leków nie będziesz nawet mogła spokojnie wyjść na spacer bez inhalatora? - zapytał, wciąż upierając się przy swoim. Splótł ich palce, ale dziewczyna szybko zabrała dłoń i odwróciła się do niego bokiem.
- Teraz też nie mogę - odparła smutnym tonem i wtuliła się w gorące ciało chłopaka, które wciąż pachniało żelem pod prysznic. Zapadła między nimi chwila ciszy. Oboje nie chcieli się kłócić po raz kolejny o chorobę, która wydawała się wygrywać z dziewczyną i woleli przemilczeć temat - Mam nadzieję, że moja mama nie zaprosi znowu Rona na jutrzejszy obiad. Przyjdziesz prawda? - zapytała spoglądając na chłopak kontem oka.
- Co to za Ron? - zmarszczył brwi i zaczął się nerwowo kręcić, co od razu przykuło uwagę Diany.
- Chłopak mojej mamy - odpowiedziała obojętnie i wyprostowała się. Wbiła w chłopaka swój palący wzrok i zrobiła krzywą minę - Przyjdziesz? - zapytała już mniej pewnie i wyplątała się z objęć chłopaka.
- Sądzisz, że Twoja mama chce mnie widzieć po mojej ostatniej wizycie w Twoim domu? - zapytał pewien, że dziewczyna się z nim zgodzi i odpuści, ale ona nawet nie miała takiego zamiaru. Pozbierała się z podłogi i poprawiła koszulkę chłopaka, którą tego wieczoru miała na sobie, bo z pośpiechu zapomniała z domu zabrać swoją piżamę. Stanęła przed blondynem, który skrzyżowała ręce na piersi.
- Ona Cię lubi - odpowiedziała lekko rozbawiona zakłopotaniem chłopaka.
Kilka dni wcześniej Luke przyszedł do Diany, żeby oddać jej szkicownik, który zostawiła u niego. Spotkał przy okazji Shay - niezadowoloną z przybycie chłopaka - która od razu zaczęła zadawać mu miliony pytań o przyszłą szkołę, o to kim chce być w przyszłości, o jego ambicję i rodziców. Gdy tylko chłopak powiedział, że dużą nadzieję wiąże z muzyką kobieta rozpoczęła wykład o tym, jak bezsensowna jest kariera muzyków. Cała rozmowa skończyła się kiedy Luke wyznał, że nikt nie wpłynie na jego decyzję, a Shay tylko wywróciła oczami i zostawiła chłopaka.
- Ona uważa, że nie mam ambicji i jestem nijaki - odpowiedział siadając na brązowej kanapie i zarzucił nogi na stolik. Długo nie siedział w takiej pozycji, bo Diana z całą siłą zrzuciła jego nogi na podłogę i posłała mu karcące spojrzenie.
- Nic takiego nie powiedziała - pokiwała przecząco głową, by podkreślić, że ma rację. Blondyn wstał i zbliżył się do dziewczyny tak, że nie było między nimi nawet milimetrów wolnej przestrzeni. Poczuła przyjemne ciepło i od razu rozluźniła się.
- Ale tak pomyślała - odparł szybko - Obejrzymy jakiś film? Chyba nie mam ochoty dłużej wspominać upokarzania się przed Twoją mamą... - dodał, kręcąc się w kółko szukając pilota.
- Jak chcesz... - uniosła ręce w geście bezradności i usiadła na kanapie.
***
Upiła kolejnego łyka i oparła się łokciami o zimną barierkę. Chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, a przez brak spodni czuła dreszcze na całym ciele. Jednak nie chciała wracać do środka. Noc była zbyt piękna, by iść spać. Przeskakiwała z nogi na nogę, bo zimna podłoga balkonu aż raniła jej stopy. Upiła kolejnego łyka, a drzwi na balkon otworzyły się. Nie odwracała się, bo wiedziała kto przyszedł jej towarzyszyć.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał zaspanym głosem, przeciągając się długo - Jest zimno, chodź do środka - złapał ją w talii i przytulił zachęcająco, lecz dziewczyna nie ruszyła się.
- Nie mogłam zasnąć - przyznała ze smutkiem w głosie i odwróciła się do chłopaka.
Miasto za jej plecami zapierało dech w piersiach. Mnóstwo migoczących światełek, niewielki hałas przejeżdżających aut, księżyc i tysiące gwiazd nad ich głowami. Wszystko byłoby jak w prawdziwym filmie romantycznym gdyby nie fakt, że było bardzo zimno. Dziewczyna zadrżała i upiła kolejny łyk gorącego napoju, który później odstawiła na parapet.
- Co się stało? - zapytał podnosząc palcem podbródek dziewczyny tak, by spojrzała mu w oczy. Były przeszklone, jakby dopiero co uspokoiła się po płaczu. Powoli wtuliła się w jego rozpalone ciało. Nie miał koszulki, więc czuła jak napinają się jego mięśnie.
- Myślisz, że kiedyś spotkamy się w Niebie? - zapytała, zaskakując go zupełnie swoim pytaniem. Odsunął się od niej na chwilę i zmarszczył brwi - A co jeśli Niebo nie istnieje? - zapytała ponownie, a jej oczy wypełniły się łzami. Strach przeszył jego ciało, zupełnie nie rozumiał tego co chciała mu przekazać.
- Niebo jest miejscem na Ziemi... - odparł.
Przytulił ponownie Dianę i już o nic więcej nie pytał. Dalej nie wiedział o co tak naprawdę mogło jej chodzić, ale czuł, że jest jej smutno. Że jest niespokojna. Jej ciało drżało, gdy ją obejmował. Ledwo stała na nogach. Była słabsza niż wcześniej. Z każdą chwilą oddychanie stawało się dla niej coraz trudniejsze. Przy każdym oddechu wydawała z siebie świst, jak przy silnym wietrze. Opadła bezwładnie w jego ramiona. Zemdlała. Blondyn szybko podniósł ją i zaniósł do środka. Ułożył wygodnie na kanapie i zaczął przeszukiwać jej rzeczy w poszukiwaniu inhalatora. Wyciągnął z szuflady telefon i zadzwonił po pogotowie. Wrócił do salonu i klęknął przed nieprzytomną dziewczyną.
- Zemdlała - zaczął niewyraźnie - Po prostu upadła prosto w moje ramiona - mówił dalej, nie dając dojść do głosu kobiecie po drugiej stronie - Ona nie oddycha - oznajmił, gdy zobaczył, że jej klatka się nie unosi.
Podał jeszcze szybko swój adres i rzucił telefon gdzieś na podłogę. Każda minuta, którą spędził klęcząc przed kanapą dłużyła mu się niewiarygodnie. Trzymał ją za dłoń, lecz nie pozwolił jej tak leżeć. Ostrożnie ściągnął ją z kanapy i ułożył sobie na kolanach. Był przerażony i nie wiedział co powinien zrobić. Przytulił jej jakby martwe ciało do swojego i zaczął się cicho modlić. Pomyślał, że może Diana wyprzedziła atak. Może wiedziała, że on nastąpi, dlatego pytała o Niebo. O to czy się tam spotkają.
Luke pocałował jej dłoń, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i wylądowała na jej nagiej skórze uda. Panikował. Nie potrafił zachować spokoju. Zaczął kołysać się powoli na boki i nucić jakąś melodię. Nie świadom tego, że zachowuje się jakby ona tylko spała, zaczął śpiewać jej jakąś kołysankę. Karetka jeszcze nie przyjechała, a on zaczął się zastanawiać czy jeszcze zobaczy jej błękitne jak ocean oczy.
- Nie odbieraj mi jej... - powiedział ledwo słyszalnym głosem i zaczął szlochać głośno - Słyszysz!? - wrzasnął spoglądając na sufit - Jeśli istniejesz - powiedział przez łzy - nie zabieraj mi jej. Nie teraz...
Miał wrażenie, że Bóg teraz patrzy na niego i śmieje się. Spojrzał na spokojną twarz dziewczyny i ucałował ją w czoło. Chwycił jej dłoń i delikatnie masował kciukiem jej wierzchnią stronę. Uśmiechnął się do Diany choć wciąż była nieprzytomna. Próbował przekonać sam siebie, że wszystko będzie dobrze, ale z każdą minutą coraz mniej w to wierzył.
Drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem, a do salonu wpadło dwóch ratowników medycznych. Bez słowa położyli dziewczynę na noszach i wybiegli z mieszkania. Luke popędził za nimi przed blok. Tam zebrała się już grupka gapiów, która uważnie przyglądała się dziewczynie na noszach i cicho szeptała. Luke odprowadził karetkę wzrokiem do miejsca, w którym zniknęła za zakrętem i jeszcze przez chwilę słyszał jej syrenę. Przeczesał palcami włosy i odetchnął głęboko. Dopiero teraz zaczął myśleć trzeźwo. Uświadomił sobie, że może ją stracić. Bał się życia bez niej. Nie chciał żyć bez niej...
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał zaspanym głosem, przeciągając się długo - Jest zimno, chodź do środka - złapał ją w talii i przytulił zachęcająco, lecz dziewczyna nie ruszyła się.
- Nie mogłam zasnąć - przyznała ze smutkiem w głosie i odwróciła się do chłopaka.
Miasto za jej plecami zapierało dech w piersiach. Mnóstwo migoczących światełek, niewielki hałas przejeżdżających aut, księżyc i tysiące gwiazd nad ich głowami. Wszystko byłoby jak w prawdziwym filmie romantycznym gdyby nie fakt, że było bardzo zimno. Dziewczyna zadrżała i upiła kolejny łyk gorącego napoju, który później odstawiła na parapet.
- Co się stało? - zapytał podnosząc palcem podbródek dziewczyny tak, by spojrzała mu w oczy. Były przeszklone, jakby dopiero co uspokoiła się po płaczu. Powoli wtuliła się w jego rozpalone ciało. Nie miał koszulki, więc czuła jak napinają się jego mięśnie.
- Myślisz, że kiedyś spotkamy się w Niebie? - zapytała, zaskakując go zupełnie swoim pytaniem. Odsunął się od niej na chwilę i zmarszczył brwi - A co jeśli Niebo nie istnieje? - zapytała ponownie, a jej oczy wypełniły się łzami. Strach przeszył jego ciało, zupełnie nie rozumiał tego co chciała mu przekazać.
- Niebo jest miejscem na Ziemi... - odparł.
Przytulił ponownie Dianę i już o nic więcej nie pytał. Dalej nie wiedział o co tak naprawdę mogło jej chodzić, ale czuł, że jest jej smutno. Że jest niespokojna. Jej ciało drżało, gdy ją obejmował. Ledwo stała na nogach. Była słabsza niż wcześniej. Z każdą chwilą oddychanie stawało się dla niej coraz trudniejsze. Przy każdym oddechu wydawała z siebie świst, jak przy silnym wietrze. Opadła bezwładnie w jego ramiona. Zemdlała. Blondyn szybko podniósł ją i zaniósł do środka. Ułożył wygodnie na kanapie i zaczął przeszukiwać jej rzeczy w poszukiwaniu inhalatora. Wyciągnął z szuflady telefon i zadzwonił po pogotowie. Wrócił do salonu i klęknął przed nieprzytomną dziewczyną.
- Zemdlała - zaczął niewyraźnie - Po prostu upadła prosto w moje ramiona - mówił dalej, nie dając dojść do głosu kobiecie po drugiej stronie - Ona nie oddycha - oznajmił, gdy zobaczył, że jej klatka się nie unosi.
Podał jeszcze szybko swój adres i rzucił telefon gdzieś na podłogę. Każda minuta, którą spędził klęcząc przed kanapą dłużyła mu się niewiarygodnie. Trzymał ją za dłoń, lecz nie pozwolił jej tak leżeć. Ostrożnie ściągnął ją z kanapy i ułożył sobie na kolanach. Był przerażony i nie wiedział co powinien zrobić. Przytulił jej jakby martwe ciało do swojego i zaczął się cicho modlić. Pomyślał, że może Diana wyprzedziła atak. Może wiedziała, że on nastąpi, dlatego pytała o Niebo. O to czy się tam spotkają.
Luke pocałował jej dłoń, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i wylądowała na jej nagiej skórze uda. Panikował. Nie potrafił zachować spokoju. Zaczął kołysać się powoli na boki i nucić jakąś melodię. Nie świadom tego, że zachowuje się jakby ona tylko spała, zaczął śpiewać jej jakąś kołysankę. Karetka jeszcze nie przyjechała, a on zaczął się zastanawiać czy jeszcze zobaczy jej błękitne jak ocean oczy.
- Nie odbieraj mi jej... - powiedział ledwo słyszalnym głosem i zaczął szlochać głośno - Słyszysz!? - wrzasnął spoglądając na sufit - Jeśli istniejesz - powiedział przez łzy - nie zabieraj mi jej. Nie teraz...
Miał wrażenie, że Bóg teraz patrzy na niego i śmieje się. Spojrzał na spokojną twarz dziewczyny i ucałował ją w czoło. Chwycił jej dłoń i delikatnie masował kciukiem jej wierzchnią stronę. Uśmiechnął się do Diany choć wciąż była nieprzytomna. Próbował przekonać sam siebie, że wszystko będzie dobrze, ale z każdą minutą coraz mniej w to wierzył.
Drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem, a do salonu wpadło dwóch ratowników medycznych. Bez słowa położyli dziewczynę na noszach i wybiegli z mieszkania. Luke popędził za nimi przed blok. Tam zebrała się już grupka gapiów, która uważnie przyglądała się dziewczynie na noszach i cicho szeptała. Luke odprowadził karetkę wzrokiem do miejsca, w którym zniknęła za zakrętem i jeszcze przez chwilę słyszał jej syrenę. Przeczesał palcami włosy i odetchnął głęboko. Dopiero teraz zaczął myśleć trzeźwo. Uświadomił sobie, że może ją stracić. Bał się życia bez niej. Nie chciał żyć bez niej...
***
- Jest słaba - oznajmił poważnym głosem mężczyzna i spojrzał na kartki, które trzymał w dłoni - Długo była nieprzytomna. Nie jest w stanie oddychać samodzielnie - dodał przewracając kartkę - Na razie powinna odpoczywać. Lepiej wróć do domu, ty też powinieneś odpocząć - powiedział lekarz i klepnął chłopaka w ramię. Ominął go i ruszył długim korytarzem.
Luke usiadł na krześle tuż przy drzwiach do sali dziewczyny i podparł się łokciami na kolanach. Pomyślał jak mogłaby wyglądać jego przyszłość bez niej. I uświadomił sobie, że nawet nie potrafi sobie tego wyobrazić. Sprawdził komórkę i zobaczył, że jest druga w nocy. Nagle na korytarzu pojawiła się Shay. Zdenerwowana kobieta podeszła do chłopaka głośno oddychając.
- Gdzie ona jest? - zapytała gdy blondyn wstał. Skinieniem głowy pokazał na drzwi i schował ręce w kieszenie spodni - Jak się czujesz?
- Ja? - zapytał zdziwiony - Boję się - oznajmił drżącym głosem i przeniósł wzrok na buty. Poczuł się żałośnie mówiąc kobiecie o swoim strachu. Nie było mu wstyd, ale obawiał się, że Shay po prostu go wyśmieje, że uzna, iż jest za młody by kochać na tyle mocno, by bać się utraty Diany. Podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Dobrze - odparła - To znaczy, że ją kochasz.
- Gdzie ona jest? - zapytała gdy blondyn wstał. Skinieniem głowy pokazał na drzwi i schował ręce w kieszenie spodni - Jak się czujesz?
- Ja? - zapytał zdziwiony - Boję się - oznajmił drżącym głosem i przeniósł wzrok na buty. Poczuł się żałośnie mówiąc kobiecie o swoim strachu. Nie było mu wstyd, ale obawiał się, że Shay po prostu go wyśmieje, że uzna, iż jest za młody by kochać na tyle mocno, by bać się utraty Diany. Podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Dobrze - odparła - To znaczy, że ją kochasz.
Witam Państwa!
Rozdział dodaję wcześniej, gdyż dzisiaj urodzinki ma moja wierna czytelniczka.
Dlatego też, ten rozdział dedykuję właśnie Tobie Magdo!
Według mnie wyszedł całkiem dobrze, ale sami oceńcie.
Możecie zostawić komentarz, czy coś... Miło by było.
Zmęczona Nala.
Rozdział dodaję wcześniej, gdyż dzisiaj urodzinki ma moja wierna czytelniczka.
Dlatego też, ten rozdział dedykuję właśnie Tobie Magdo!
Według mnie wyszedł całkiem dobrze, ale sami oceńcie.
Możecie zostawić komentarz, czy coś... Miło by było.
Zmęczona Nala.
Jejku, jesteś wspaniała!
OdpowiedzUsuńPrzyznam się - ryczałam jak czytałam. Żeby tylko Dian nie odeszła... nie wytrzymam jak odejdzie!
No oczywiście, ja, wierna czytelniczka. A jak! :D Dziękuję Ci, kochana, za dedykację.
Nie zawiodłaś mnie. JESTEM Z CIEBIE DUMNA.
Podpisuję się. Twoja wierna czytelniczka :)
Cudooo *.*
OdpowiedzUsuńOby Diana doszła do siebie! :(
Czekam na next :*
Nominuję cię do Liebster Blog Award , więcej o tym u mnie na blogu :*
OdpowiedzUsuńJeśli piszesz o Bogu, to "Go" z dużej litery.
OdpowiedzUsuńBardzo fajne opowiadanie
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie mam nadzieję, że wpadniesz
http://wait-for-you-1dff.blogspot.com/